wstępem do życia w niebie
***
CZĘŚĆ II: OCZYSZCZANIE DUSZ POCZĄTKUJĄCYCH
ROZDZIAŁ 2. NATURALIZM PRAKTYCZNY A UMARTWIENIE WEDŁUG EWANGELII
Po przedstawieniu ogólnej idei okresu życia duchowego początkujących, musimy powiedzieć o głównej pracy, której się od nich wymaga, aby mogli uniknąć popadnięcia w grzech. Mając to na względzie, musimy mieć dobre pojęcie o nieporządku, jakim jest grzech w swoich wielorakich formach, a także o jego korzeniach i konsekwencjach, które mogą w nas istnieć przez długi czas.
Przede wszystkim należy tu zwrócić uwagę na dwie skrajne i błędne tendencje: z jednej strony na bardzo częsty naturalizm praktyczny, w który wpadają kwietyści; z drugiej strony na pyszną surowość jansenistów, która nie wynika z miłości do Boga. Prawda wznosi się jak szczyt między tymi dwoma skrajnościami, które reprezentują przeciwstawne odchylenia błędu.
NATURALIZM PRAKTYCZNY DZIAŁANIA I BEZCZYNNOŚCI
Naturalizm praktyczny, który jest zaprzeczeniem ducha wiary w postępowaniu w życiu, zawsze ma tendencję do odradzania się w mniej lub bardziej zaakcentowanych formach, tak jak to miało miejsce jakiś czas temu w amerykanizmie i modernizmie. W kilku opublikowanych wówczas pracach umniejszono umartwienia i śluby zakonne, w których nie chciano widzieć wyzwolenia sprzyjającego rozwojowi życia wewnętrznego, lecz przeszkodę w apostolacie. Zapytali nas: po co tyle mówić o umartwieniu, jeśli chrześcijaństwo jest doktryną życia; o wyrzeczeniu, jeśli chrześcijaństwo powinno przyswoić sobie wszelką ludzką działalność zamiast ją zniszczyć; o posłuszeństwie, jeśli chrześcijaństwo jest doktryną wolności? Te cnoty bierne, jak powiedzieli, mają znaczenie tylko dla duchów [usposobionych] negatywnie, niezdolnych do podjęcia czegokolwiek i posiadających jedynie siłę bezwładności.
Dlaczego, jak dodali, umniejsza się naszą naturalną aktywność? Czy nasza natura nie jest dobra, czy nie pochodzi od Boga, czy nie jest skłonna kochać Go ponad wszystko? Same nasze namiętności, poruszenia uczuciowości (pragnienie lub niechęć, radość lub smutek), nie są ani dobre, ani złe, stają się takimi zgodnie z intencjami naszej woli. Są to siły, które należy wykorzystać, nie można ich umartwiać, ale trzeba je regulować i miarkować. Mówią, że takie jest nauczanie św. Tomasza, bardzo różne od wielu autorów piszących o duchowości, zupełnie odmienne od Naśladowania w rozdziale “Różne ruchy natury i łaski” (rozdz. 54, ks. III). Mówiąc w ten sposób przeciwko autorowi Naśladowania, zapominają o słowach naszego Zbawiciela: “Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, straci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J 12,24-25).
Dodali również: po co walczyć z własnym osądem, własną wolą; jest to wprowadzenie się w stan zniewolenia, który niszczy wszelką inicjatywę i powoduje utratę kontaktu ze światem, którym nie należy gardzić, ale który trzeba poprawiać. Czy mówiąc w ten sposób nie stracili z oczu tego, co wszyscy prawdziwi pisarze duchowości rozumieli przez “własną wolę” lub wolę, która nie dostosowuje się do woli Boga?
W tym sprzeciwie sformułowanym przez amerykanizm i podjętym ponownie przez modernizm prawda jest umiejętnie zmieszana z fałszem. Przywołany jest nawet autorytet św. Tomasza i często powtarza się następującą zasadę tego wielkiego Doktora: “Łaska nie niszczy natury, ale ją udoskonala”. Mówią, że poruszenia natury nie są tak nieuporządkowane, jak utrzymuje autor Naśladowania; konieczny jest pełny rozwój natury pod wpływem łaski.
A ponieważ brakuje im prawdziwego ducha wiary, celowo zniekształcają zasadę św. Tomasza, do której się odwołujemy. Mówi on o naturze jako takiej, w filozoficznym znaczeniu tego słowa, o naturze z jej istotnymi, jak też dobrymi elementami, o dziele Boga, a nie o zranionej i upadłej naturze, jaka jest w rzeczywistości w wyniku grzechu pierworodnego i naszych grzechów osobistych, mniej lub bardziej zniekształcona przez nasz często nieświadomy egoizm, nasze pożądliwości, naszą pychę. Podobnie św. Tomasz mówi o namiętnościach lub emocjach jako takich, a nie o nieuporządkowaniu, kiedy mówi, że są to siły, które należy wykorzystać; ale aby ich użyć, trzeba umartwić to, co jest w nich nieuporządkowanego, nie tylko zakryć, umiarkować, lecz także uśmiercić.
Wszystkie te dwuznaczności szybko ujawniają swoje konsekwencje. Drzewo ocenia się po jego owocach: chcąc zbytnio przypodobać się światu, zamiast go nawrócić, ci apostołowie nowego typu, którzy byli modernistami, sami zostali przez niego nawróceni.
Zaprzeczyli konsekwencjom grzechu pierworodnego; słuchając ich, można by sądzić, że człowiek urodził się dobrym, jak twierdzili pelagianie, a później Jean-Jacques Rousseau.
Zapomnieli o powadze grzechu śmiertelnego jako obrazy Boga; i uważali go jedynie za zło, które szkodzi człowiekowi. W związku z tym szczególnie nie dostrzegali wagi grzechów intelektualnych: niedowiarstwa, zarozumiałości, pychy. Najpoważniejszym wykroczeniem dla nich wydawało się być powstrzymywanie się od działalności społecznej; w konsekwencji życie czysto kontemplacyjne zostało uznane za zupełnie bezużyteczne lub odpowiednie dla niezdolnych. Sam Bóg chciał odpowiedzieć na ten zarzut poprzez kanonizację św. Teresy od Dzieciątka Jezus i przez niezwykłe promieniowanie tej kontemplacyjnej duszy.
Nie zdołali również rozpoznać nieskończonego wyniesienia naszego nadprzyrodzonego celu: Boga, Autora łaski. I zamiast mówić o życiu wiecznym, o wizji uszczęśliwiającej, mówili o niejasnym ideale moralnym zabarwionym religią, w którym zniknęła radykalna przeciwstawność między niebem a piekłem.
W końcu, zapomnieli oni, że wielkim środkiem podjętym przez Chrystusa w celu zbawienia świata był Krzyż.
We wszystkich swoich konsekwencjach nowa doktryna dowiodła swojej zasady naturalizmu praktycznego, nie ducha Bożego, lecz ducha natury, negacji nadprzyrodzoności, jeśli nie teoretycznej, to przynajmniej w toku życia. W okresie modernizmu ta negacja była czasami formułowana przez deklarację, że umartwienie nie należy do istoty chrześcijaństwa. Na to odpowiadamy: czy umartwienie jest czymś innym niż pokuta i czy pokuta nie jest konieczna dla chrześcijan? Jak w takim razie św. Paweł mógł napisać: “Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele” (2 Kor 4,10)?
W innej formie naturalizm praktyczny pojawił się wśród kwietystów, zwłaszcza w czasach Molinosa w XVII wieku. Ten naturalizm nie polegał na działaniu, jak ma to miejsce w amerykanizmie, ale na bezczynności. Molinos twierdził, że “chęć działania obraża Boga, który chce być w nas jedynym działającym”. Mówił, że kiedy dusza przestaje działać, zostaje unicestwiona i powraca do swojej zasady, wtedy jest tylko Bóg, który w niej żyje i króluje. Naturalizm praktyczny osiąga się zatem w sposób sprzeczny z amerykanizmem, który wywyższa naturalną działalność.
Molinos wywnioskował ze swojej zasady, że dusza nie powinna już dłużej wytwarzać aktów poznania ani miłości Boga, nie myśleć już o niebie i piekle, ani nie zastanawiać się nad swoimi czynami albo wadami; rachunek sumienia został w ten sposób stłumiony. Molinos dodał, że dusza nie musi pragnąć własnej doskonałości, ani zbawienia i nie powinna prosić Boga o nic określonego, ale powinna się Mu oddać, aby zrobiła to w niej boska wola bez jej współpracy. W końcu powiedział: “Dusza nie musi już w pozytywny sposób opierać się pokusom, których nie musi już brać pod uwagę; dobrowolny krzyż umartwienia jest ciężkim i bezużytecznym ciężarem, którego należy się pozbyć”.
Zalecał, aby na modlitwie pozostawać w niejasnej wierze, w spoczynku, w którym zapomina się o jakichkolwiek wyraźnych myślach dotyczących człowieczeństwa Jezusa, a nawet o boskich doskonałościach, Trójcy Świętej i aby pozostać w tym spoczynku bez żadnego działania. “To jest”, mówił, “kontemplacja nabyta, w której należy pozostać przez całe życie, jeśli Bóg nie wzniesie nas do kontemplacji wlanej”.
W rzeczywistości kontemplacja nabyta w ten sposób poprzez zaprzestanie każdego aktu nie była niczym innym, jak pobożną sennością, znacznie bardziej senną niż pobożną. Niektórzy kwietyści nie raczyli jej zostawić, aby uklęknąć w czasie podniesienia podczas Mszy św. Pozostawali przy swoim rzekomym zjednoczeniu z Bogiem, myląc je z majestatyczną formą nicości. Ich stan przypominał bardziej nirwanę buddystów niż transformujące i promieniujące zjednoczenie świętych.
To pokazuje, że kontemplacja nabyta, którą Molinos wszystkim zalecał, nie była pasywnością wlaną, ale nabytą własną wolą poprzez zaprzestanie wszelkiego działania. W ten sposób przypisywał tej rzekomej kontemplacji nabytej to, co jest prawdziwe tylko w odniesieniu do kontemplacji wlanej i w efekcie za jednym pociągnięciem pióra usunął całą ascezę i praktykę cnót uważaną przez tradycję za prawdziwe usposobienie do kontemplacji wlanej i bliskiego zjednoczenia z Bogiem. Ponadto twierdził, że “rozróżnienie między tymi trzema drogami: oczyszczenia, oświecenia i zjednoczenia, to największy nonsens, jaki został wyrażony w mistyce, ponieważ”, jak mówi, “istnieje tylko jedna droga dla wszystkich, droga wewnętrzna”.
To zniesienie umartwienia doprowadziło do najgorszych nieporządków. Molinos doszedł do wniosku, że pokusy demona są zawsze pożyteczne, nawet jeśli prowadzą do czynów niemoralnych i że nie trzeba wtedy czynić aktów przeciwnych im cnót, ale trzeba się poddać, bo taka słabość ujawnia naszą nicość. Tylko Molinos, zamiast dojść do pogardy wobec samego siebie, uznając swoją winę, stwierdził, że osiągnął bezgrzeszność i mistyczną śmierć; dziwna to bezgrzeszność, możliwa do pogodzenia ze wszystkimi nieporządkami.
Ta godna pożałowania doktryna jest, jak widzimy, karykaturą tradycyjnej mistyki, która jest radykalnie wypaczona we wszystkich swoich zasadach. I pod pretekstem unikania naturalnej aktywności, którą wywyższa naturalizm działania, można tu wpaść w naturalizm praktyczny lenistwa i bezczynności. W innej formie doktryna ta polegała na zniesieniu ascezy, praktykowania cnót i umartwienia.
Błędy kwietystów pokazują, że istnieje naturalizm praktyczny tych, którzy stracili życie wewnętrzne oraz zupełnie inny naturalizm tych, którzy nigdy go nie znaleźli.
Na przeciwległym biegunie praktycznego naturalizmu zdarza się czasami, choć rzadko, pyszna surowość fałszywej nadprzyrodzoności, jaką znajdujemy w jansenizmie, a wcześniej w różnych formach fanatyzmu, jak wśród montanistów w II w. i w XII w. wśród biczowników. Wszystkie te sekty straciły z oczu ducha chrześcijańskiego umartwienia, który nie jest duchem pychy, ale miłości Boga.
W XVII w. janseniści popadli w pesymizm, który stanowi zmianę chrześcijańskiej doktryny pokuty. Wyolbrzymili oni, podobnie jak pierwsi protestanci, konsekwencje grzechu pierworodnego, do tego stopnia, że powiedzieli, iż człowiek nie ma już wolnej woli, wolności wyboru, a jedynie samorzutność i że wszystkie czyny niewiernych są grzechami. Nauczali, że “człowiek przez całe życie musi pokutować za grzech pierworodny”. W rezultacie utrzymywali dusze przez całe życie w czyśćcu i trzymali je z dala od Komunii świętej, mówiąc, że nie jesteśmy godni takiego zjednoczenia z naszym Panem. Zgodnie z ich doktryną do Komunii świętej należy dopuszczać tylko tych, którzy mają czystą, niezmąconą miłość do Boga. Zapomnieli, że ta bardzo czysta miłość do Boga jest właśnie skutkiem Komunii, gdy towarzyszy jej ofiarna walka ze wszystkim, co jest w nas nieuporządkowane. Jansenizm nigdy nie osiągał wyzwolenia i pokoju.
Dlatego konieczne jest, tak jak w innych przypadkach, uniknięcie dwóch przeciwstawnych błędów: naturalizmu praktycznego i pysznej surowości. Prawdę można znaleźć między tymi dwoma skrajnościami i nad nimi jako szczyt. Możemy go zobaczyć, jeśli weźmiemy pod uwagę, z jednej strony wzniosłość naszego ostatecznego celu i miłości, a z drugiej strony wagę grzechu śmiertelnego i jego konsekwencje.
UMARTWIENIE WEDŁUG EWANGELII
Aby zobaczyć, w przeciwieństwie do dwóch skrajnych błędów, o których właśnie mówiliśmy, jaki jest prawdziwy duch chrześcijańskiego umartwienia, musimy zastanowić się, co nasz Pan mówi na ten temat w Ewangelii i jak święci to rozumieli i przeżywali.
Zbawiciel nie przyszedł na ziemię, aby dokonać ludzkiego dzieła filantropii, ale boskie dzieło miłości; Osiągnął to mówiąc ludziom więcej o ich obowiązkach niż o ich prawach, mówiąc im o konieczności całkowitej śmierci dla grzechu, aby otrzymać obfitość nowego życia, i chciał okazać im swoją miłość aż do śmierci na krzyżu, aby ich odkupić. O dwóch aspektach: śmierci za grzech i wyższym życiu mówi się zawsze razem, a dominującą nutą jest miłość Boga. Nic takiego nie pojawia się we wspomnianych wyżej błędach.
Co nasz Pan mówi nam o umartwieniu? W Ewangelii według św. Łukasza czytamy: “Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie?” (Łk 9,23-25).
Jezus w Kazaniu na Górze ukazuje konieczność umartwienia, to jest, śmierci dla grzechu i jego konsekwencji, nalegając na podniesienie naszego nadprzyrodzonego celu: “Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 5,20). “Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). Dlaczego? Ponieważ Jezus przynosi nam łaskę, która jest udziałem w wewnętrznym życiu Boga, wyższym od naturalnego życia aniołów, aby doprowadzić nas do zjednoczenia z Bogiem, ponieważ jesteśmy powołani, by widzieć Boga tak, jak On widzi siebie i kochać Go tak, jak On kocha samego siebie. Takie jest znaczenie słów: “Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. Ale ten nakaz wymaga umartwienia wszystkiego, co jest w nas nieuporządkowane, nieuporządkowanych poruszeń pożądliwości, gniewu, nienawiści, pychy, hipokryzji itp. Te poruszenia reprezentują to, co w różnych namiętnościach jest nieuporządkowanego. Nasz Pan bardzo wyraźnie wypowiada się na ten temat w tym samym Kazaniu na Górze. Nigdzie nie możemy znaleźć lepszego wyrażenia [sedna] o umartwieniach wewnętrznych i zewnętrznych, które chrześcijanin musi praktykować, a także o duchu tego umartwienia. Aby to ukazać, wystarczy przypomnieć sobie niektóre z tych słów Zbawiciela.
Prawdziwy chrześcijanin powinien, na ile to możliwe, wykluczyć ze swego serca wszelką urazę, wszelką animozję: “Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj! Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko (…)” (Mt 5,23-25); musimy widzieć w nim nie tylko przeciwnika, ale i brata, syna Bożego. Błogosławieni cisi. Pewnego dnia młody Izraelita, który znał Ojcze nasz, otrzymuje natchnienie, by przebaczyć swojemu największemu wrogowi; czyni to i natychmiast otrzymuje łaskę wiary w całą Ewangelię i Kościół.
Umartwienie pożądliwości, złego spojrzenia, złego pragnienia, przez które cudzołóstwo popełnia się już w swoim sercu: “Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła” (Mt 5,29-30). Nasz Pan nie mógł wyrazić siebie w mocniejszy sposób. To wyjaśnia, dlaczego święci, szczególnie dla przezwyciężenia pewnych pokus, zalecają stosowanie postów, czuwań i innych cielesnych surowości, które praktykowane z dyskrecją, posłuszeństwem i hojnością, utrzymują ciało w poddaństwie i zapewniają wolność ducha.
Kazanie na Górze mówi również o umartwieniu wszelkiego nieuporządkowanego pragnienia zemsty: “Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu” (Mt 5,38). Nie odpowiadajcie na zniewagi z zajadłością, aby się zemścić; niewątpliwie sprzeciwiajcie się, i to nawet do śmierci, temu, kto chce was doprowadzić do zła; ale znoście zniewagi cierpliwie, bez nienawiści i irytacji. “Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz!” (Mt 5,40-41). To znaczy, być gotowym znosić niesprawiedliwość z cierpliwością. To właśnie ta cierpliwość przełamuje gniew przeciwnika i czasami go nawraca, jak widzieliśmy w trzech wiekach prześladowań, które musiał znosić wczesny Kościół.
Chrześcijanin musi mniej troszczyć się o zazdrosną obronę swoich doczesnych praw niż o zdobycie dla Boga duszy swego rozgniewanego brata. Tutaj widzimy szczyt chrześcijańskiej sprawiedliwości, która zawsze musi być zjednoczona z miłością. Doskonali są tutaj upominani, że nie jest dla nich właściwe wchodzenie w spory, chyba że ze względu na sprawy wyższe, za które są odpowiedzialni.
W tym samym miejscu Zbawiciel prosi nas o umartwienie egoizmu, miłości własnej, która prowadzi do ucieczki od tego, kto chce nas prosić o przysługę (Mt 5,42), umartwienie lekkomyślnego sądu (Mt 7,1), duchowej pychy i hipokryzji, które skłaniają ludzi do czynienia dobrych uczynków lub do modlitwy “przed ludźmi po to, aby ich widzieli” (Mt 6,1-16).
W końcu mówi nam, jaki powinien być duch umartwienia: umrzeć dla grzechu i jego konsekwencji z miłości do Boga. Nasz Pan wyrażą tę doktrynę w najbardziej przyjazny sposób, w przeciwieństwie do pysznej surowości jansenistów. Mówi nam w Mt 6,16: “Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”. To znaczy, jak rozumieli to Ojcowie, namaść sobie głowę olejkiem miłości, miłosierdzia i duchowej radości. Umyj twarz, to znaczy oczyść swoją duszę z wszelkiego ducha ostentacji. Kiedy dokonujesz tych aktów pobożności, nie zabrania ci się bycia widzianym, lecz chcenia bycia widzianym, bo straciłbyś w ten sposób czystość intencji, która musi być skierowana bezpośrednio do Ojca obecnego w skrytości twojej duszy.
Taki jest duch umartwienia, czyli surowości chrześcijańskiej, którego nie rozumieli janseniści; jest to duch miłości Boga i miłości bliźniego. Jest to duch miłości, który promieniuje na dusze, aby je zbawić; jest to duch dobrotliwości, bo jak być słodkim nawet z tymi, którzy są kwaśni, bez nauki pokonywania siebie, panowania nad duszą? Jest to duch, który prowadzi nas do ofiarowania Bogu wszystkiego, co może się nam przydarzyć, co jest bolesne, aby pomóc nam iść do Niego i zbawić dusze, aby wszystko współdziałało ku dobremu, nawet przeszkody, które napotykamy, tak jak Jezus uczynił ze swojego krzyża wielki środek zbawienia.
To właśnie tutaj widzimy, że umartwienie chrześcijańskie, poprzez tego ducha Bożej miłości, wznosi się jak szczyt nad zniewieściałością naturalizmu praktycznego oraz oschłą i pyszną surowością. To właśnie te umartwienie widzimy u świętych, naznaczonych wizerunkiem Jezusa Ukrzyżowanego, czy to tych z wczesnego Kościoła, jak pierwsi męczennicy, tych ze średniowiecza, jak św. Bernard, św. Dominik, św. Franciszek z Asyżu, czy tych bardziej współczesnych, jak św. Benedykt Józef Labre, św. proboszcz z Ars, lub też tych ostatnio kanonizowanych świętych, takich jak św. Jan Bosko i św. Józef Benedykt Cottolengo. Mirabilis Deus in sanctis suis – przedziwny Bóg w swoich świętych.
Źródło: O. Reginald Garrigou-Lagrange OP, Trzy okresy życia wewnętrznego, wstępem do życia w niebie, Paryż, 1938.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.