Katolicyzm ma własność pionu – odchyleń nie znosi.
Cytaty na nasze czasy:

"Jeśli kiedykolwiek zetkniecie się z chlubiącymi się tym, że są wierzący, że są oddani Papieżowi, i chcą być katolikami, ale nazwanie klerykałami mają za największą obrazę, powiedźcie uroczyście, że oddane dzieci Papieża to ci, którzy są posłuszni jego słowu i we wszystkim go słuchają, a nie ci, którzy czynią zabiegi, by uniknąć wypełnienia jego rozkazów lub aby naleganiem godnym ważniejszych spraw wymusić na nim zwolnienia czy dyspensy tym boleśniejsze, im większe wyrządzają szkody lub zgorszenie. [...]"

(Fragment przemówienia św. Piusa X wygłoszonego do kardynałów na konsystorzu 27 maja 1914 r. - Testament duchowy św. Piusa X)

wtorek, 20 października 2020

Kazanie Ks. St. Krzeszkiewicza na uroczystość św. Jana Kantego

„Ten jest dzień, który uczynił
Pan; radujmy i weselmy się
w nim“

(Ps. 117.)




Najprzewielebniejszy Księże arcypasterzu!

Wysoki Senacie duchowny!

Najmilsi bracia!



 Wyznaję szczerze, że ile razy w stępowałem na to miejsce święte, lek i obaw a rozbierały mi serce, przejęte najgłębszą czcią dla tych świętych popiołów i tej prastarej katedry. Bo to przecież rzecz nie lada przemawiać w świątyni, która jest matką wszystkich kościołów, jakie na polskiej ziemi stawiła pobożność naszych praojców, w której więc brzmi i tętni macierzyńskie serce. To rzecz nielada przemawiać w świątyni, kędy na cię patrzą poważne, zamyślone oczy narodowej historyi i uderzają na duszę tchy popiołów świętego męczennika a najpierwszego na naszej ziem i biskupa. A przecież i radość w mej duszy pukała, kiedym z tego miejsca przemawiał. Rzucać bowiem ziarno Bożej nauki na serca zacne a do Kościoła przywiązane, to tej pańszczyzny, którą każdy kapłan, na jakiemkolwiek znajduje się stanowisku, musi odrobić dla Pana Zastępów , stanowi część istotną i najpiękniejsze zadanie. Jako zaś ze światła rodzi się światło, tak radość drugich wesołe melodye temu w prowadza do duszy, co na nią patrzy i ma serce szczere. Na waszą chwałę powiedzieć mogę, że tę radość widziałem na waszych twarzach, ile razy mnie one na tem miejscu witały. Tak jest, mili bracia! Z radością gromadziliście się około tej. ambony i popiołów św. Wojciecha, bo wiecie z doświadczenia, że w pańskich przybytkach nie mieszka troska ponura, a żaden ból już wam duszy nie rani. Ale uszczęśliwienia takiego, jakie w dniu dzisiejszem z waszych twarzy jasnym bije promieniem, wyznaję szczerze, nie widziałem dawno. Dziś, kiedy wodzę okiem po waszych obliczach, a wzrok mej duszy zapuszczam na dno waszych serc, zdaje mi się, że wszyscy jak jeden mąż radzibyście zawołać słowami Psalmisty: „Ten jest dzień, który uczyni! Pan; radujmy i weselmy się w nim.“

Najmilsi bracia!

 Są bóle i tęsknoty tak święte, tak natarczywie przemawiające do duszy, że zniszczyć je, zamknąć im przystęp, być głuchym na ich wołanie, — znaczyłoby tyle, co przestać być człowiekiem. Prace i zachody, fechtunek z kłopotem, przeróżne bóle, jakie towarzyszą życiu — wszystko to może sprawić, że sierota zapomni na chwilę o swem opuszczeniu. Ale kiedy ta chwila minie, szuka ona znowu dawno zmarłego ojca i tęskni do niego.

 Taką sierotą była nasza archidyecezya gnieźnieńska przez długie lata. Nad tronem arcybiskupim unosił się duch św. Wojciecha i dumała historya, ale od ośmiu lat nie zasiadał na nim nigdy najwyższy w naszym narodzie dostojnik kościelny. Aż w końcu zmiłowała się nad nami Boża Opatrzność, a dziś gród gnieźnieński oglądać może nowego Arcypasterza. O jak wielce radują się nasze serca wdzięczne na widok tej dostojnej, a nam wszystkim tak drogiej osoby!

 Pięćdziesiąt lat przeszło pracy kapłańskiej, blisko dwadzieścia osiem lat trudów biskupiego żywota — oto warsztat, na którym rzeźbiło się życie tego, który odtąd naszych sumień będzie stróżem najwyższym . Pięćdziesiąt lat przeszło pracy kapłańskiej, dwadzieścia osiem lat życia biskupiego — oto źródła mądrości i doświadczenia, co dzisiaj tę postać dostojną taką oblewa powagą, że tylko dusza nikczemna lub bardzo pospolita niezdolna jest stać pod jej wpływem i czarem.

 „O głębokości bogactwa i mądrości Bożej! Jako są nie wybadane sądy jego i niedoścignione drogi jego!“ (Do Rzym. 11, 33.)

 W te słowa Apostoła narodów możemy się dzisiaj odezwać w głębokiej pogrążeni zadumie nad tem, czem Bóg nas obdarzył.

 Wyroki Boże!' To rzecz tak święta, że wielkiej trzeba ducha czystości i bardzo pokornego serca, by dosłyszeć one akordy, którymi się unoszą nad gwarem zabiegów i doczesnego rozumu. Wyroki Boże! Melodye ich słyszy dusza naiwna i prosta, ale ten je tylko rozumie, co prócz wiary w siłę i swój rozum nikły, posiada wiarę głęboką w Opatrzność Bożą.

 Patrząc na okoliczności, towarzyszące wyborowi obecnego nam Arcypasterza, nie musielibyśmy mieć wiary w Boga, by w tym wyborze, dokonanym w takich właśnie warunkach, nie widzieć jasnego dowodu Bożej opieki nad sobą. Więc kornie uchylmy dziś czoła przed Panem Zastępów, a dziękując Mu za ten dar drogi, wołajmy z Psalmistą: „Ten jest dzień, który uczynił Pan; radujmy i weselmy
się w nim.“

„Ten jest dzień, który uczynił Pan“ !

 Jak wyglądają, pytam, dni, które my, ludzie ułomni a grzeszni, czynimy? Jak wyglądają? Niechaj za odpowiedź starczy huk armat, szczęk broni, charczenie przedśmiertne, co nami na skrzydłach przynoszą te wichry jesienne. Do tkaniny pajęczej przyrównuje psalmista lata naszego żywota, a cóżby powiedział o dniach, z których się one składają? „Okupujcie czas, bo dni są złe“ , powiada św. Paweł. Dzień dzisiejszy, to jeden z tych, co złote ślady zostawiają na szarej przędzy żywota; dzień dzisiejszy, to ów pieniądz przedziwny, za który można kupić wspaniałe kwiaty do zielnika wspomnień.

*                     *
*

Najmilsi bracia!

 Kiedy Bóg chce pocieszyć wierne narody w ciężkich dla nich chwilach, posyła do nich mężów świętych, potężnych słowem i czynem, którzy podnoszą i leczą co słabe, a kruszą co złe, słowem mężów takich, z których się sypią iskrami wartości i wpływy błogosławne. Tak robił Bóg wtedy, kiedy się naród żydowski chylił ku upadkowi, tak robił w Nowym Zakonie; tak robił i w naszym narodzie.

 Ci święci mężowie, postanowieni na krańcach ludzkiej doskonałości, służyli społeczeństwu za punkta wytyczne na drodze pracy i uczciwości, i skłaniali szalę sprawiedliwości Bożej ku stronie miłosierdzia, cudownie czasem przywracając narodowi wiarę w przebaczenie, na dzieję w odrodzenie i tę ufność w pomoc Bożą, która, gdy się udzieli duszom kochającym, wlewa tajemną moc w bezsilne nawet ramiona.

 Wiek piętnasty, wiek św . Jana Kantego, profesora Akademii Krakowskiej, któremu się znaczy uroczystość dzisiejsza, to wiek świętych Pańskich. W samym Krakowie, ognisku i sercu narodu, żyli razem z naszym Świętym: bł. Szymon z Lipnicy, Izajasz Boner, Stanisław Kaźmierczyk, Michał Gedroyć i Świętosław ze Sławkowa. Do nich zaliczyć wypada św . Kazimierza, królewicza, bł. Jana z Dukli, Szymona z Lipnicy i św . Izydora kijowskiego na Rusi.

 Jakiż to wspaniały wieniec, uwity z tego, co naród miał najlepszego! W tak świętych czasach żył święty Jan Kanty.

 Z życia tego świętego profesora Akademii Krakowskiej nie zostawiła nam historya wiele szczegółów.

Jakkolwiek, wyjąwszy wstrętnego samoluba, niemasz człowieka, którego życie i działalność nie splatałyby się z życiem ogółu, społeczeństw a, narodu, to jednak istnieją urzędy i zawody, które nie tak widocznie, jak inne, swój wpływ rozlewają po świecie. I tern się tłomaczy, dlaczego to historya o życiu jednych opowiada wiele, życie zaś drugich ukryte bywa przed okiem ogółu, choć jedno i drugie bogate jest w treść.

 Życie św . Jana Kantego nie rozlewało się z szumem i trzaskiem po arenie szerokiego świata, ale płynęło cichym potokiem, który się trzymał ściśle koryta pracy obowiązkowej. Wszystkie niemal dni swojego żywota spędził przy warsztacie profesorskim, a robota przy nim tak jest mozolna, tak wielkiej wymaga sumienności, że ten, co nauczanie za święte sobie uważa kapłaństwo, czas wolny znajduje ledwo na wypoczynek. Kto ma wnosić drugim do duszy naukę, a chce być fontanną jasnych i głębokich myśli, ten musi być wielkim miłośnikiem samotnej izby, ten musi stronić od świata i jego roztargnień, bo umiejętność i mądrość nie przebywa tam, gdzie jest gwar i uciecha — powiada Job sprawiedliwy.

 Chociażbyśmy zresztą z życia św. Jana Kantego żadnego nie posiadali szczegółu, to już to samo, że go Kościół umieścił w galeryi swoich mężów wybranych, starczyłoby na dowód, że przędza jego życia mienić się musiała niezwykłą okazałością i że on musiał być mistrzem w rzeźbieniu swojego żywota.

 św . Jan Kanty nie siedział w senacie, bitw nie wygrywał, w sprawach publicznych narodu nie miał udziału, — a jednak hymn kościelny, odmawiany dzisiaj przez wszystkich katolickich kapłanów, opiewa go „chlubą narodu polskiego i ojcem ojczyzny  — dlatego, że nie bacząc na skutek i uznanie swoich wysiłków , odpowiedział godnie zadaniu swojego życia i rzetelnie z jego długu umiał się zkwitować.

 Urodził się św . Jan w miasteczku Kenty, położonem w pobliżu Oświęcimia. Młodość swą karmił przykładem domowej pobożności i rychło w sobie nasienie wielkich cnót nagromadził. Oddany na naukę do Akademii Krakowskiej, podrastał tam nietylko we wiedzę, ale i w obyczaj uczciwy, „wszystkim będąc miłym i wdzięcznym, jak mówi Skarga, „kwiatem swojej młodości. Niedługo zgodnym głosem nauczycielów swoich w nauce i dowcipie pochwalony, mistrzowskim tytułem był okraszony. „Starannym i odczyty pożytki młodych głów i serc rozmnażając, godnym się stał policzenia i wezwania chlubnego na ustawiczną robotę i katedrę Akademii Krakowskiej. Na której pilność wierną i życzliwość ku słuchaczom pokazując, do teologii najwyższej zabawy przyszedł, i onej nauczając, sam prawym teologiem, kapłański stan święty przyjmując, został“ . Urząd profesorski pojmował idealnie. Nie uważał go za miejsce przejściowe, za stopień, któryby go zaprowadził do dostojeństw kościelnych.
Całą swą duszę wkładał w to święte zadanie, jedną tylko mając ambicyę: podnosić wysoko dusze swoich uczniów i bogacić je skarbami umiejętności. Gdy zaś ten, co jest nauczycielem przyszłych robotników winnicy Pańskiej, mienić się powinien nietylko bogactwem myśli głębokich ale i życia własnego przykładem, więc też nasz Święty wytapiał ze siebie ciężką ascezą żużelice namiętnych pożądliwości i z grzesznej oczyszczał się pleśni. A w tej robocie do takiej doszedł doskonałości, że go mieszkańcy krakowskiego miasta ogólnie świętym nazywali kapłanem.,

 Najmilsi bracia!

 Nieraz można słyszeć lub czytać zdania, że pobożność i asceza temu jedynie przynoszą korzyści, który je uprawia, ale społeczeństwu żadnych nie przynoszą korzyści. Zdanie to ma pewną słuszność za sobą. Spotykamy bowiem istotnie ludzi oddanych Bogu i rozmyślaniu, nie wyrządzających krzywdy nikomu; a jednak ich życie nie posiada siły magnesu. Szanujemy ich, ale pobożność prawdziwą inaczej sobie wystawiamy. Ludzie tacy podobni są do owych kwiatów papierowych, co się lśnią bogactwem kolorów, ale nigdy nie chwytają za serce tego, co ma oko otwarte na piękno przyrody.

 Gdzie należy szukać przyczyny takiego objawu? Tłomaczy się on tem, że ci pobożni tak się umieją oderwać od świata, że wreszcie zapominają, iż na tym święcie istnieje nie tylko pożądliwość ciała, oczu i pycha żywota, ale że na nim żyją też ludzie, którzy mają prawo do ich serca w tedy mianowicie, gdy falą na nich uderzy nieszczęście, że oni od ludzi pobożnych właśnie największej spodziewają się pociechy, bo myślą, że jeżeli kto zdoła z całować im z czoła kłopot i poniżenie i smutek, to właśnie ci, którzy Boga kochają najwięcej. Zapomniawszy zaś o tem zupełnie, nie dziw, że taki „święty“ , gdy np. płaczesz nad stratą syna, co ci miał być podporą w starości, i zwrócisz się o pociechę do niego, odpowie ci zimno: poleć to Panu Bogu — i wraca znowu do swego różańca, miasto się wczuć w boleść twej duszy i choć przez chwilę z tobą popłakać. Oczywista więc rzecz, że ludzie, którym pobożność wypiła z duszy naturalność i zabrała czułość na szczęście lub smutek bliźniego, społeczeństwu nie dają żadnych wartości.

 Ale, Bogu dzięki, takimi nie są święci prawdziwi, takim nie był św. Jan Kanty.

 Przy ogromnej miłości Boga nie zapomniał on o tem, że na świecie są ludzie, nie stracił serca i miłości ku nim. Umiał się cieszyć jak dziecko, gdy się bliźniemu powodziło dobrze, ale z największą czułością i czcią, jak gdyby do świętości jakiej, zbliżał się do tych, których Bóg nawiedzał nieszczęściem. Łaska Boża nie zniszczyła w nim natury, ale ją podnosiła, idealizowała, służąc jej za krasę i ornament wspaniały. By przynieść ulgę bliźniemu, zrywał się w nocy, przerywał studya, dla niego odmawiał sobie wszystkiego. Wszędzie był, wszędzie radził, wszędzie dopomagał, a czynił to tak delikatnie, że nikt upokorzenia nie odczuwał nigdy. Wiedział, że kapłan tyle wart, ile umie siebie poświęcać, ile umie cierpieć dla drugich. Był światłem niewidomym, był podporą chromym, byt ojcem ubogim. (Job 29.)

 Badając Zakon Pański, doszedł nasz Święty do zrozumienia tej prawdy, że Boża nauka wtedy dopiero zmienia człowieka, kiedy ją tenże przyjmie do serca w miłą gościnę i tam umieści kamieniem ciosowym. W sercu bowiem jest siedlisko uczuć, owych mocy dziwnych, które wiodą do tego, co rozum uzna za prawdę. Kąpał więc swe serce w krynicy Bożej nauki, a każdy dzień podnosił go wyżej na drabinie doskonałości i obdarzał dziwną delikatnością mianowicie w obcowaniu z ludźmi.

 I na ten właśnie szczegół pragnę zwrócić szczególniejszą waszą uwagę, bo właśnie brakiem tej delikatności grzeszymy dziś często. Z tego źródła wylatują jakoby szarańcza gniewy, nikczemne posądzenia, wszystkie te pierwiastki, które miasto łączyć i spajać, kopią przepaście, miasto budować, sieją niezgodę i rozterki. A nie mam ja tu na myśli tej delikatności, którą dobrem wychowaniem lub towarzyską grzecznością pospolicie nazywamy. Można bowiem być szorstkim w obejściu, a przecież posiadać niezwykłą czułość i szlachetność tam, gdzie się rozchodzi o zdanie, czy sąd dotyczący bliźniego. I tej właśnie delikatności brak nam jest bardzo. Ogarnia nas wszystkich mania krytykowania. Znak to najlepszy, że tracimy poczucie czci i szacunku dla tych, co są wyżsi rozumem, doświadczeniem i zacnością życia.

 Więc słuchaj, miły bracie, co ci teraz powiem.

 Bacz na twe zdania i sądy o bliźnim i strzeż się przed tern, by nie były doryw cze. Wiesz przecie z doświadczenia, że dorywcza robota nie wiele co warta, że tylko to posiada trwałość i znaczenie, w co wkładasz pracę, w co wkładasz twą duszę. Myśl twoja o bliźnim niechaj ci będzie droższą od tego, co zdziałasz pługiem lub narzędziem przy warsztacie. Myśl twoja, jeżeli jest zacna, mądra, prawdziwa, to cząstka najpiękniejsza twej duszy. Twoja myśl o bliźnim, wpływa niemal zawsze na jego życie, a często wprost o niem rozstrzyga, gotując mu, jeżeli jest zła, zgubę, żałość, zabierając prawo do czci, na które przez całe życie pracował. Twoja myśl o bliźnim, to albo kamień, który mu rzucasz na drogę życia, albo czuły opiekun, co mu z niej usuwa trudności i wyrywa ciernie i głogi. Pomyśl tylko, ile to trzeba ludziom uczonym naślęczeć, zanim coś mądrego napiszą, zanim rozjaśnią co nieznane, ukryte! Jakiem że więc prawem rezonujesz o bliźnim, stawiasz go pod pręgierz, pastwisz się nad nim twoją krytyką nielitościwą? Czy ty nie wiesz, że dla człowieka największą tajemnicą jest człowiek, jego sumienie, jego aspiracye, jego pobudki? Sam siebie nie znasz, a rościsz sobie prawo do przenikania serca ludzkiego. Gdzieś ty to słyszał lub czytał, żeby plotka lub domysł tworzyły owe złote kolumny, na których się prawda opiera? Gdzieś ty zdobywał ową bystrość rozumu, która w naszych sądach o bliźnich tak często jeszcze zawodzi? Kto sieje wątpliwości, kto z myślą nieczystą zbliża się do bliźniego, kto go odpycha od siebie nizkiem posądzeniem a wszędzie tylko upatruje błędy, ten przeszkadza życiu jednostki i ogółu. Pamiętaj, że krytyka bliźniego, nie oparta na zasadach religii, rozcina węzły sympatyi, życzliwości, miłości, bo ona z natury jest podejrzliwa i zbliża się do człowieka z węchem wyrobionym na to, co ujemne. Jedynie tylko miłość zamienia nasze sądy o bliźnim w owe moce płomienne, które zwyciężają upór i zawziętość duszy. Wszystkiemu może się człowiek sprzeciwiać, tylko nie miłości, bo każdy jej szuka i tylko ona wytrąca broń z ręki. Tylko miłość poprawia, i tylko ona znajduje słowa, które umieją zagrzewać dobrych, a podnosić tych, którzy leżą w błędzie. To prawo krytyki, które świat dzisiejszy udziela każdemu, uważając je za kwiat kultury i warunek uświadomienia, świadczy, że odbiegamy od nauki Jezusa, który nakazuje kochać, a nie sądzić bliźniego.

 Najmilsi bracia!

 Powiedział ktoś, że świat dzisiejszy dlatego tak mało stwarza charakterów, tak mało mężów, mających zasady, ponieważ zasad, którymi nas obdarza codziennie, jest za wiele i że właśnie dlatego żyjemy powierzchownie, zmieniamy się z każdem uderzeniem fali opinii publicznej, ponieważ, mając za wiele zasad, nie trzymamy się żadnej. Nauka Boża podaje zasad niewiele. Ona się skupia w tej jednej: „Bój się Boga i chowaj jego przykazania.

 Chcesz więc, miły bracie, wyrzeźbić twe życie na model Boży, oglądaj się zawsze na tę zasadę. Z niej płyną najlepsze prawidła życia i stosunków z ludźmi.

 „Strzeż się zafrasować kogo; bo przepraszać nie błogo; Sławy nie tykaj bliźniego: bo odwołać coś ciężkiego."

 Oto jedno z takich prawideł.

 Napisał je św. Jan Kanty na ścianie swej izby, by mu było poważnem memento obowiązku delikatności i miłości w obcowaniu z ludźmi. Słowa te włóż do pamięci, zapisz na sercu, na duszy, a nigdy nie rzucisz kamienia bliźniemu na drogę, ale będziesz mu czułym opiekunem i budownikiem jego szczęścia.

 Św. Jan Kanty przyszedł na świat za Jagiełły, żył za Warneńczyka, umarł za Kaźmierza, zasłynął cudami za Zygmuntów.

*                     * 
*

 Najmilsi bracia!

 Jak w sklepieniu każdego gmachu jest zwykle jeden kamień środkowy, kluczem sklepienia nazwany, dlatego, że wiąże i zamyka ściany w jeden łuk i całość, — tak też w społeczeństwach musi być jeden człowiek, który z woli Bożej łączy i wiąże ich członków. Bez takiej cegły wiążącej, czyli bez głowy, żadne się społeczeństwo nie u trzyma, bo ono jak ludzki organizm, który umiera, gdy mu głowę zabierzesz. W dostojnej osobie obecnego tu Arcypasterza mamy taki kamień, taki klucz, taką głowę. Dał nam go Bóg, więc mamy rękojmię, że w jego rządach będzie mądrość, że jego rozkazy Boże ślady będą nosiły. Pięćdziesiąt lat przeszło pracy kapłańskiej, blizko dwadzieścia osiem pracy biskupiej: oto szkoła, w której się ta głowa uczyła, w której się ten klucz hartował. Gdzież jest, pytam, na wielkopolskiej ziemi mąż, który by mógł się wykazać gumnem tak bogatem w prawość, naukę i doświadczenie, jak dusza tego, co naszych sumień jest teraz stróżem i przewodnikiem? Dał nam go Bóg, by był strażnicą na czatach życia naszego. Niby posąg, świecący cichym majestatem, stał on dotąd w nieskalanej gloryi cnoty i Bożej miłości, co go strzegła od ponęt marzenia, od ułudy teoryi, od złych rad osobistej czy partyjnej ambicyi, i dałby Bóg, żeby stał jak najdłużej.
 
 Wy wszyscy, którzy macie władzę i dla niej żądacie poszanowania i uległości — pokażcie teraz, że wyroki najwyższej władzy są dla was święte.
 
 Uchylmy dziś czoła przed Panem Zastępów, a dziękując Mu za ten dar drogi, wołajmy z Psalmistą: „Ten jest dzień, który uczynił Pan; radujmy i weselmy się w nim“. Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.