środa, 30 marca 2022

O. Garrigou Langrange OP: Naturalizm praktyczny, a umartwienie według Ewangelii




TRZY OKRESY ŻYCIA WEWNĘTRZNEGO
wstępem do życia w niebie

***
CZĘŚĆ II: OCZYSZCZANIE DUSZ POCZĄTKUJĄCYCH

ROZDZIAŁ 2. NATURALIZM PRAKTYCZNY A UMARTWIENIE WEDŁUG EWANGELII

Po przedstawieniu ogólnej idei okresu życia duchowego początkujących, musimy powiedzieć o głównej pracy, której się od nich wymaga, aby mogli uniknąć popadnięcia w grzech. Mając to na względzie, musimy mieć dobre pojęcie o nieporządku, jakim jest grzech w swoich wielorakich formach, a także o jego korzeniach i konsekwencjach, które mogą w nas istnieć przez długi czas.

Przede wszystkim należy tu zwrócić uwagę na dwie skrajne i błędne tendencje: z jednej strony na bardzo częsty naturalizm praktyczny, w który wpadają kwietyści; z drugiej strony na pyszną surowość jansenistów, która nie wynika z miłości do Boga. Prawda wznosi się jak szczyt między tymi dwoma skrajnościami, które reprezentują przeciwstawne odchylenia błędu.

NATURALIZM PRAKTYCZNY DZIAŁANIA I BEZCZYNNOŚCI

Naturalizm praktyczny, który jest zaprzeczeniem ducha wiary w postępowaniu w życiu, zawsze ma tendencję do odradzania się w mniej lub bardziej zaakcentowanych formach, tak jak to miało miejsce jakiś czas temu w amerykanizmie i modernizmie. W kilku opublikowanych wówczas pracach umniejszono umartwienia i śluby zakonne, w których nie chciano widzieć wyzwolenia sprzyjającego rozwojowi życia wewnętrznego, lecz przeszkodę w apostolacie. Zapytali nas: po co tyle mówić o umartwieniu, jeśli chrześcijaństwo jest doktryną życia; o wyrzeczeniu, jeśli chrześcijaństwo powinno przyswoić sobie wszelką ludzką działalność zamiast ją zniszczyć; o posłuszeństwie, jeśli chrześcijaństwo jest doktryną wolności? Te cnoty bierne, jak powiedzieli, mają znaczenie tylko dla duchów [usposobionych] negatywnie, niezdolnych do podjęcia czegokolwiek i posiadających jedynie siłę bezwładności.

Dlaczego, jak dodali, umniejsza się naszą naturalną aktywność? Czy nasza natura nie jest dobra, czy nie pochodzi od Boga, czy nie jest skłonna kochać Go ponad wszystko? Same nasze namiętności, poruszenia uczuciowości (pragnienie lub niechęć, radość lub smutek), nie są ani dobre, ani złe, stają się takimi zgodnie z intencjami naszej woli. Są to siły, które należy wykorzystać, nie można ich umartwiać, ale trzeba je regulować i miarkować. Mówią, że takie jest nauczanie św. Tomasza, bardzo różne od wielu autorów piszących o duchowości, zupełnie odmienne od Naśladowania w rozdziale “Różne ruchy natury i łaski” (rozdz. 54, ks. III). Mówiąc w ten sposób przeciwko autorowi Naśladowania, zapominają o słowach naszego Zbawiciela: “Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, straci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J 12,24-25).

Dodali również: po co walczyć z własnym osądem, własną wolą; jest to wprowadzenie się w stan zniewolenia, który niszczy wszelką inicjatywę i powoduje utratę kontaktu ze światem, którym nie należy gardzić, ale który trzeba poprawiać. Czy mówiąc w ten sposób nie stracili z oczu tego, co wszyscy prawdziwi pisarze duchowości rozumieli przez “własną wolę” lub wolę, która nie dostosowuje się do woli Boga?

W tym sprzeciwie sformułowanym przez amerykanizm i podjętym ponownie przez modernizm prawda jest umiejętnie zmieszana z fałszem. Przywołany jest nawet autorytet św. Tomasza i często powtarza się następującą zasadę tego wielkiego Doktora: “Łaska nie niszczy natury, ale ją udoskonala”. Mówią, że poruszenia natury nie są tak nieuporządkowane, jak utrzymuje autor Naśladowania; konieczny jest pełny rozwój natury pod wpływem łaski.

A ponieważ brakuje im prawdziwego ducha wiary, celowo zniekształcają zasadę św. Tomasza, do której się odwołujemy. Mówi on o naturze jako takiej, w filozoficznym znaczeniu tego słowa, o naturze z jej istotnymi, jak też dobrymi elementami, o dziele Boga, a nie o zranionej i upadłej naturze, jaka jest w rzeczywistości w wyniku grzechu pierworodnego i naszych grzechów osobistych, mniej lub bardziej zniekształcona przez nasz często nieświadomy egoizm, nasze pożądliwości, naszą pychę. Podobnie św. Tomasz mówi o namiętnościach lub emocjach jako takich, a nie o nieuporządkowaniu, kiedy mówi, że są to siły, które należy wykorzystać; ale aby ich użyć, trzeba umartwić to, co jest w nich nieuporządkowanego, nie tylko zakryć, umiarkować, lecz także uśmiercić.

Wszystkie te dwuznaczności szybko ujawniają swoje konsekwencje. Drzewo ocenia się po jego owocach: chcąc zbytnio przypodobać się światu, zamiast go nawrócić, ci apostołowie nowego typu, którzy byli modernistami, sami zostali przez niego nawróceni.

Zaprzeczyli konsekwencjom grzechu pierworodnego; słuchając ich, można by sądzić, że człowiek urodził się dobrym, jak twierdzili pelagianie, a później Jean-Jacques Rousseau.

Zapomnieli o powadze grzechu śmiertelnego jako obrazy Boga; i uważali go jedynie za zło, które szkodzi człowiekowi. W związku z tym szczególnie nie dostrzegali wagi grzechów intelektualnych: niedowiarstwa, zarozumiałości, pychy. Najpoważniejszym wykroczeniem dla nich wydawało się być powstrzymywanie się od działalności społecznej; w konsekwencji życie czysto kontemplacyjne zostało uznane za zupełnie bezużyteczne lub odpowiednie dla niezdolnych. Sam Bóg chciał odpowiedzieć na ten zarzut poprzez kanonizację św. Teresy od Dzieciątka Jezus i przez niezwykłe promieniowanie tej kontemplacyjnej duszy.

Nie zdołali również rozpoznać nieskończonego wyniesienia naszego nadprzyrodzonego celu: Boga, Autora łaski. I zamiast mówić o życiu wiecznym, o wizji uszczęśliwiającej, mówili o niejasnym ideale moralnym zabarwionym religią, w którym zniknęła radykalna przeciwstawność między niebem a piekłem.

W końcu, zapomnieli oni, że wielkim środkiem podjętym przez Chrystusa w celu zbawienia świata był Krzyż.

We wszystkich swoich konsekwencjach nowa doktryna dowiodła swojej zasady naturalizmu praktycznego, nie ducha Bożego, lecz ducha natury, negacji nadprzyrodzoności, jeśli nie teoretycznej, to przynajmniej w toku życia. W okresie modernizmu ta negacja była czasami formułowana przez deklarację, że umartwienie nie należy do istoty chrześcijaństwa. Na to odpowiadamy: czy umartwienie jest czymś innym niż pokuta i czy pokuta nie jest konieczna dla chrześcijan? Jak w takim razie św. Paweł mógł napisać: “Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele” (2 Kor 4,10)?

W innej formie naturalizm praktyczny pojawił się wśród kwietystów, zwłaszcza w czasach Molinosa w XVII wieku. Ten naturalizm nie polegał na działaniu, jak ma to miejsce w amerykanizmie, ale na bezczynności. Molinos twierdził, że “chęć działania obraża Boga, który chce być w nas jedynym działającym”. Mówił, że kiedy dusza przestaje działać, zostaje unicestwiona i powraca do swojej zasady, wtedy jest tylko Bóg, który w niej żyje i króluje. Naturalizm praktyczny osiąga się zatem w sposób sprzeczny z amerykanizmem, który wywyższa naturalną działalność.

Molinos wywnioskował ze swojej zasady, że dusza nie powinna już dłużej wytwarzać aktów poznania ani miłości Boga, nie myśleć już o niebie i piekle, ani nie zastanawiać się nad swoimi czynami albo wadami; rachunek sumienia został w ten sposób stłumiony. Molinos dodał, że dusza nie musi pragnąć własnej doskonałości, ani zbawienia i nie powinna prosić Boga o nic określonego, ale powinna się Mu oddać, aby zrobiła to w niej boska wola bez jej współpracy. W końcu powiedział: “Dusza nie musi już w pozytywny sposób opierać się pokusom, których nie musi już brać pod uwagę; dobrowolny krzyż umartwienia jest ciężkim i bezużytecznym ciężarem, którego należy się pozbyć”.

Zalecał, aby na modlitwie pozostawać w niejasnej wierze, w spoczynku, w którym zapomina się o jakichkolwiek wyraźnych myślach dotyczących człowieczeństwa Jezusa, a nawet o boskich doskonałościach, Trójcy Świętej i aby pozostać w tym spoczynku bez żadnego działania. “To jest”, mówił, “kontemplacja nabyta, w której należy pozostać przez całe życie, jeśli Bóg nie wzniesie nas do kontemplacji wlanej”.

W rzeczywistości kontemplacja nabyta w ten sposób poprzez zaprzestanie każdego aktu nie była niczym innym, jak pobożną sennością, znacznie bardziej senną niż pobożną. Niektórzy kwietyści nie raczyli jej zostawić, aby uklęknąć w czasie podniesienia podczas Mszy św. Pozostawali przy swoim rzekomym zjednoczeniu z Bogiem, myląc je z majestatyczną formą nicości. Ich stan przypominał bardziej nirwanę buddystów niż transformujące i promieniujące zjednoczenie świętych.

To pokazuje, że kontemplacja nabyta, którą Molinos wszystkim zalecał, nie była pasywnością wlaną, ale nabytą własną wolą poprzez zaprzestanie wszelkiego działania. W ten sposób przypisywał tej rzekomej kontemplacji nabytej to, co jest prawdziwe tylko w odniesieniu do kontemplacji wlanej i w efekcie za jednym pociągnięciem pióra usunął całą ascezę i praktykę cnót uważaną przez tradycję za prawdziwe usposobienie do kontemplacji wlanej i bliskiego zjednoczenia z Bogiem. Ponadto twierdził, że “rozróżnienie między tymi trzema drogami: oczyszczenia, oświecenia i zjednoczenia, to największy nonsens, jaki został wyrażony w mistyce, ponieważ”, jak mówi, “istnieje tylko jedna droga dla wszystkich, droga wewnętrzna”.

To zniesienie umartwienia doprowadziło do najgorszych nieporządków. Molinos doszedł do wniosku, że pokusy demona są zawsze pożyteczne, nawet jeśli prowadzą do czynów niemoralnych i że nie trzeba wtedy czynić aktów przeciwnych im cnót, ale trzeba się poddać, bo taka słabość ujawnia naszą nicość. Tylko Molinos, zamiast dojść do pogardy wobec samego siebie, uznając swoją winę, stwierdził, że osiągnął bezgrzeszność i mistyczną śmierć; dziwna to bezgrzeszność, możliwa do pogodzenia ze wszystkimi nieporządkami.

Ta godna pożałowania doktryna jest, jak widzimy, karykaturą tradycyjnej mistyki, która jest radykalnie wypaczona we wszystkich swoich zasadach. I pod pretekstem unikania naturalnej aktywności, którą wywyższa naturalizm działania, można tu wpaść w naturalizm praktyczny lenistwa i bezczynności. W innej formie doktryna ta polegała na zniesieniu ascezy, praktykowania cnót i umartwienia.

Błędy kwietystów pokazują, że istnieje naturalizm praktyczny tych, którzy stracili życie wewnętrzne oraz zupełnie inny naturalizm tych, którzy nigdy go nie znaleźli.

Na przeciwległym biegunie praktycznego naturalizmu zdarza się czasami, choć rzadko, pyszna surowość fałszywej nadprzyrodzoności, jaką znajdujemy w jansenizmie, a wcześniej w różnych formach fanatyzmu, jak wśród montanistów w II w. i w XII w. wśród biczowników. Wszystkie te sekty straciły z oczu ducha chrześcijańskiego umartwienia, który nie jest duchem pychy, ale miłości Boga.

W XVII w. janseniści popadli w pesymizm, który stanowi zmianę chrześcijańskiej doktryny pokuty. Wyolbrzymili oni, podobnie jak pierwsi protestanci, konsekwencje grzechu pierworodnego, do tego stopnia, że ​​powiedzieli, iż człowiek nie ma już wolnej woli, wolności wyboru, a jedynie samorzutność i że wszystkie czyny niewiernych są grzechami. Nauczali, że “człowiek przez całe życie musi pokutować za grzech pierworodny”. W rezultacie utrzymywali dusze przez całe życie w czyśćcu i trzymali je z dala od Komunii świętej, mówiąc, że nie jesteśmy godni takiego zjednoczenia z naszym Panem. Zgodnie z ich doktryną do Komunii świętej należy dopuszczać tylko tych, którzy mają czystą, niezmąconą miłość do Boga. Zapomnieli, że ta bardzo czysta miłość do Boga jest właśnie skutkiem Komunii, gdy towarzyszy jej ofiarna walka ze wszystkim, co jest w nas nieuporządkowane. Jansenizm nigdy nie osiągał wyzwolenia i pokoju.

Dlatego konieczne jest, tak jak w innych przypadkach, uniknięcie dwóch przeciwstawnych błędów: naturalizmu praktycznego i pysznej surowości. Prawdę można znaleźć między tymi dwoma skrajnościami i nad nimi jako szczyt. Możemy go zobaczyć, jeśli weźmiemy pod uwagę, z jednej strony wzniosłość naszego ostatecznego celu i miłości, a z drugiej strony wagę grzechu śmiertelnego i jego konsekwencje.

UMARTWIENIE WEDŁUG EWANGELII

Aby zobaczyć, w przeciwieństwie do dwóch skrajnych błędów, o których właśnie mówiliśmy, jaki jest prawdziwy duch chrześcijańskiego umartwienia, musimy zastanowić się, co nasz Pan mówi na ten temat w Ewangelii i jak święci to rozumieli i przeżywali.

Zbawiciel nie przyszedł na ziemię, aby dokonać ludzkiego dzieła filantropii, ale boskie dzieło miłości; Osiągnął to mówiąc ludziom więcej o ich obowiązkach niż o ich prawach, mówiąc im o konieczności całkowitej śmierci dla grzechu, aby otrzymać obfitość nowego życia, i chciał okazać im swoją miłość aż do śmierci na krzyżu, aby ich odkupić. O dwóch aspektach: śmierci za grzech i wyższym życiu mówi się zawsze razem, a dominującą nutą jest miłość Boga. Nic takiego nie pojawia się we wspomnianych wyżej błędach.

Co nasz Pan mówi nam o umartwieniu? W Ewangelii według św. Łukasza czytamy: “Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie?” (Łk 9,23-25).

Jezus w Kazaniu na Górze ukazuje konieczność umartwienia, to jest, śmierci dla grzechu i jego konsekwencji, nalegając na podniesienie naszego nadprzyrodzonego celu: “Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 5,20). “Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). Dlaczego? Ponieważ Jezus przynosi nam łaskę, która jest udziałem w wewnętrznym życiu Boga, wyższym od naturalnego życia aniołów, aby doprowadzić nas do zjednoczenia z Bogiem, ponieważ jesteśmy powołani, by widzieć Boga tak, jak On widzi siebie i kochać Go tak, jak On kocha samego siebie. Takie jest znaczenie słów: “Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. Ale ten nakaz wymaga umartwienia wszystkiego, co jest w nas nieuporządkowane, nieuporządkowanych poruszeń pożądliwości, gniewu, nienawiści, pychy, hipokryzji itp. Te poruszenia reprezentują to, co w różnych namiętnościach jest nieuporządkowanego. Nasz Pan bardzo wyraźnie wypowiada się na ten temat w tym samym Kazaniu na Górze. Nigdzie nie możemy znaleźć lepszego wyrażenia [sedna] o umartwieniach wewnętrznych i zewnętrznych, które chrześcijanin musi praktykować, a także o duchu tego umartwienia. Aby to ukazać, wystarczy przypomnieć sobie niektóre z tych słów Zbawiciela.

Prawdziwy chrześcijanin powinien, na ile to możliwe, wykluczyć ze swego serca wszelką urazę, wszelką animozję: “Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj! Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko (…)” (Mt 5,23-25); musimy widzieć w nim nie tylko przeciwnika, ale i brata, syna Bożego. Błogosławieni cisi. Pewnego dnia młody Izraelita, który znał Ojcze nasz, otrzymuje natchnienie, by przebaczyć swojemu największemu wrogowi; czyni to i natychmiast otrzymuje łaskę wiary w całą Ewangelię i Kościół.

Umartwienie pożądliwości, złego spojrzenia, złego pragnienia, przez które cudzołóstwo popełnia się już w swoim sercu: “Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła” (Mt 5,29-30). Nasz Pan nie mógł wyrazić siebie w mocniejszy sposób. To wyjaśnia, dlaczego święci, szczególnie dla przezwyciężenia pewnych pokus, zalecają stosowanie postów, czuwań i innych cielesnych surowości, które praktykowane z dyskrecją, posłuszeństwem i hojnością, utrzymują ciało w poddaństwie i zapewniają wolność ducha.

Kazanie na Górze mówi również o umartwieniu wszelkiego nieuporządkowanego pragnienia zemsty: “Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu” (Mt 5,38). Nie odpowiadajcie na zniewagi z zajadłością, aby się zemścić; niewątpliwie sprzeciwiajcie się, i to nawet do śmierci, temu, kto chce was doprowadzić do zła; ale znoście zniewagi cierpliwie, bez nienawiści i irytacji. “Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz!” (Mt 5,40-41). To znaczy, być gotowym znosić niesprawiedliwość z cierpliwością. To właśnie ta cierpliwość przełamuje gniew przeciwnika i czasami go nawraca, jak widzieliśmy w trzech wiekach prześladowań, które musiał znosić wczesny Kościół.

Chrześcijanin musi mniej troszczyć się o zazdrosną obronę swoich doczesnych praw niż o zdobycie dla Boga duszy swego rozgniewanego brata. Tutaj widzimy szczyt chrześcijańskiej sprawiedliwości, która zawsze musi być zjednoczona z miłością. Doskonali są tutaj upominani, że nie jest dla nich właściwe wchodzenie w spory, chyba że ze względu na sprawy wyższe, za które są odpowiedzialni.

W tym samym miejscu Zbawiciel prosi nas o umartwienie egoizmu, miłości własnej, która prowadzi do ucieczki od tego, kto chce nas prosić o przysługę (Mt 5,42), umartwienie lekkomyślnego sądu (Mt 7,1), duchowej pychy i hipokryzji, które skłaniają ludzi do czynienia dobrych uczynków lub do modlitwy “przed ludźmi po to, aby ich widzieli” (Mt 6,1-16).

W końcu mówi nam, jaki powinien być duch umartwienia: umrzeć dla grzechu i jego konsekwencji z miłości do Boga. Nasz Pan wyrażą tę doktrynę w najbardziej przyjazny sposób, w przeciwieństwie do pysznej surowości jansenistów. Mówi nam w Mt 6,16: “Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”. To znaczy, jak rozumieli to Ojcowie, namaść sobie głowę olejkiem miłości, miłosierdzia i duchowej radości. Umyj twarz, to znaczy oczyść swoją duszę z wszelkiego ducha ostentacji. Kiedy dokonujesz tych aktów pobożności, nie zabrania ci się bycia widzianym, lecz chcenia bycia widzianym, bo straciłbyś w ten sposób czystość intencji, która musi być skierowana bezpośrednio do Ojca obecnego w skrytości twojej duszy.

Taki jest duch umartwienia, czyli surowości chrześcijańskiej, którego nie rozumieli janseniści; jest to duch miłości Boga i miłości bliźniego. Jest to duch miłości, który promieniuje na dusze, aby je zbawić; jest to duch dobrotliwości, bo jak być słodkim nawet z tymi, którzy są kwaśni, bez nauki pokonywania siebie, panowania nad duszą? Jest to duch, który prowadzi nas do ofiarowania Bogu wszystkiego, co może się nam przydarzyć, co jest bolesne, aby pomóc nam iść do Niego i zbawić dusze, aby wszystko współdziałało ku dobremu, nawet przeszkody, które napotykamy, tak jak Jezus uczynił ze swojego krzyża wielki środek zbawienia.

To właśnie tutaj widzimy, że umartwienie chrześcijańskie, poprzez tego ducha Bożej miłości, wznosi się jak szczyt nad zniewieściałością naturalizmu praktycznego oraz oschłą i pyszną surowością. To właśnie te umartwienie widzimy u świętych, naznaczonych wizerunkiem Jezusa Ukrzyżowanego, czy to tych z wczesnego Kościoła, jak pierwsi męczennicy, tych ze średniowiecza, jak św. Bernard, św. Dominik, św. Franciszek z Asyżu, czy tych bardziej współczesnych, jak św. Benedykt Józef Labre, św. proboszcz z Ars, lub też tych ostatnio kanonizowanych świętych, takich jak św. Jan Bosko i św. Józef Benedykt Cottolengo. Mirabilis Deus in sanctis suis – przedziwny Bóg w swoich świętych.



Źródło: O. Reginald Garrigou-Lagrange OP, Trzy okresy życia wewnętrznego, wstępem do życia w niebie, Paryż, 1938.

wtorek, 22 marca 2022

Ks. Marian Morawski: Masoneria współczesna w perspektywie przełomów dziejowych

Masoneria współczesna w perspektywie przełomów dziejowych

Ostatnie dwieście lat





Na wstępie do książki mojej pt. „Źródło rozbioru Polski” pozwoliłem sobie zacytować dłuższy wyjątek z pomnikowej (i częściowo przetłumaczonej już w rękopisie na język polski) książki autorki angielskiej, p. Nesty Webster o „Związkach tajnych i stowarzyszeniach wywrotowych”. Brzmi on:

„Tajna historia Europy w czasie ostatnich dwustu lat pozostaje jeszcze do napisania. Tak długo, jak jej nie obejrzymy w świetle dessous de cartes – wiele wypadków, które zaszły w ciągu tego okresu, pozostaje niewytłumaczonych.”

Idąc za światłą wskazówką tej autorki angielskiej, usiłowałem w przeciągu ostatnich lat dwunastu przetasować tę „talię kart”, którą stanowi przed- i porozborowa historia polska, „talię kart”, która dotąd niejednokrotnie była przedmiotem „wolt” notorycznych oszustów historiografii.

Nie będę tutaj zatem powtarzał, prostował czy uzupełniał wyników w pełni czy też połowicznie osiągniętych w zakresie ostatnich dwustu czy więcej lat naszej historii; te rzeczy wciąż są jednak żywe, wciąż budzą nie tylko krytyki rzeczowe, lecz i pełne afektu zastrzeżenia i sprzeciwy.


Fryderyk Wielki i Napoleon

Skarżył mi się kiedyś po odczycie moim w Wilnie światły, zacny i natchniony śp. prof. Zdziechowski – było to coprawda cztery lata temu, a zatem dużo przed ukazaniem się jego ostatniej rozprawy pt. „Masoneria, jej cele i ideały”1) – że kiedy słucha moich wywodów, to mu się czasem wydaje, że tak odmalowywuję działania mężów stanu i wodzów, jakby – dajmy na to – „Napoleon zwyciężał na polu bitwy, a w tajnikach jego obozu wojennego, w zakamarkach jego izb sztabowych, kryło się i knuło losy świata trzech jakowychś Żydów”.

N’en déplaise – jak mawiają Francuzi – czcigodnemu profesorowi, ale nie osłaniając się nadal cywilnym swoim, laicznym w ostatnio wymienionych sprawach autorytetem powołam się tym razem wyjątkowo na autorytet zmarłego świeżo wodza, który wygrywał jednak również pewne bitwy, Ericha von Ludendorffa, wołającego w jednej z „mów swoich do narodu niemieckiego”, co następuje2):

„Czyśmy nauczyli się czegokolwiek ze zdrady pod Valmy w dniu 21 września 1792 roku? Tu wszakże skłonił książę-wolnomularz Karol-Wilhelm Ferdynand Brunświcki, bez przeszkody ze strony „wtajemniczonego” po uszy króla pruskiego Fryderyka Wilhelma II oraz wysokich stopni illuminata Karola Augusta sasko-wejmarskiego3), sprzymierzone wojska do rejterady przed paczką „sankiulotów” „brata” generała Dumourieza – wszystko to zaś, aby dopomóc do zwycięstwa rewolucji wolnomularskiej w Paryżu… Milczą o tym wszystkim akta oficjalne, lecz wskazują na zdradę (pod Valmy) diamenty książęcego domu brunświckiego…”

Ile to w losach Hohenzollernów – od krzyżackich począwszy jeszcze czasów – wchodziło w grę tajnych i ciemnych sprężyn, uwidocznionych chociażby w owym „Orle Czarnym” rytualistyki masońskiej (staropruskiej)! W „Źródle” moim wykazać się starałem, fragmentarycznie oczywiście i szkicowo, że Wielki Fryderyk nie byłby zwyciężył w wojnie siedmioletniej i został „Wielkim”, gdyby mu nie były pomogły do tego w przełomowych chwilach jego kampanii tajne siły.

A Napoleon?

Wystarczy obejrzeć ilustrację, zawartą w znanym dziele Clavela „Histoire de la franc-maçonnerie”4), przedstawiającą próbę rewizji, dokonywaną przez Napoleona w towarzystwie dwóch adiutantów w jednej z lóż paryskich. Uwydatniony jest na tej ilustracji niepokój ów ukoronowanego wolnomularza w latach zwłaszcza 1806-13, w końcowej fazie zawrotnych i zawodnych jego powodzeń, w latach klęski hiszpańskiej, katastrofy rosyjskiej i buntu świata żydowskiego przeciwko cezarowi Rewolucji.

Dodać zaś należy, że Bonaparte wiele chciał był uczynić gwoli pozyskania sobie niepokojących go żywiołów pansemickich. Wiemy tedy coś niecoś od historyków pochodzenia żydowskiego, Askenazego5) i Guedalli6), że walcząc na Wschodzie w Palestynie nosił się on z zamiarami podobnymi do późniejszej deklaracji Balfoura. Gdy zaś to spaliło na panewce i gdy zwłaszcza, jak się wydaje, naraził się cesarz światu żydowskiemu niedość skrupulatnym czy wprost niechętnym traktowaniem jego żądań, nastąpiła ostra przeciwko niemu reakcja, uwydatniająca się przemożnie i przeważnie w płaszczyźnie wypadków politycznych, w płaszczyźnie zaś doktryny ezoterycznej narodu żydowskiego realizująca się w znanych nam złorzeczeniach rabinów.


Rotszyldowie na widowni


Kto miał sposobność zwiedzać wspaniały zamek – niegdyś landgrafów heskich – w Wilhelmshöhe pod Kassel, siedzibę niegdyś uwięzionego Napoleona III, kto się przyglądał przepychom tego pseudo-Wersalu niemieckiego, mógł snadnie siebie samego zapytać: kto to zapłacił?

Bywali wprawdzie wielkimi bogaczami ci landgrafowie hescy, Fryderyk II np., co kandydował był przed pierwszym rozbiorem do tronu polskiego i niewczesną kandydaturą swoją minę ostateczną pod niezależny byt Rzeczypospolitej założył, ciągnął mianowicie olbrzymie zyski ze sprzedaży poddanych swoich jako najemników do wojsk obcych.

Porósł jednak na dobre w pierze dopiero syn jego Wilhelm IX, pierwszy elektor (1785-1803), o którym cenne dla nas informacje znajdujemy w monumentalnym dziele hrabiego Cortiego o domu Rotszyldów7). Zaczęło się pozornie od niewinnej współpracy czy też raczej handlu w zakresie numizmatyki pomiędzy owym Wilhelmem heskim a pierwszym Rotszyldem, Mayerem-Amschelem, który z czasem stał się generalnym faktorem rzeczonego landgrafa, uratował w czasie wojen napoleońskich jego fortunę, a mnożąc ją zręcznymi operacjami powiększył jego zasoby i znaczenie.

Podczas gdy to robił stary Rotszyld, trzeci z jego synów, Natan, osiedlił się w Londynie i stamtąd, drogą niesłychanie skomplikowanych operacyj, a właściwie szmuglerstw finansowych, zasilał wydatnie walczące tymczasem z Napoleonem w Hiszpanii armie Wellingtona. Ta więc akcja Natana w Londynie była – rzec można – jednym z głównych bastionów wypadowych obrażonego na Napoleona żydostwa, podczas gdy inny bastion szpiegowski znajdował się w mieście centrali rotszyldowskiej, we Frankfurcie, gdzie zbiegały się nici kontrwywiadu wrogów Napoleona.


Gwiazda Dawidowa po raz pierwszy na niebie hiszpańskim


Równo sto lat temu oświetliła „Gwiazda Dawidowa” krwawym refleksem horyzont Hiszpanii. W nieszczęśliwym tym kraju pierwszy raz toczyła się bowiem wtedy wojna domowa pomiędzy zwolennikami prawowitego władcy, przodkami duchowymi dzisiejszych karlistów, a liberalną latoroślą dynastii, jak niegdyś nią byli w dynastii francuskiej Orleanowie, płochą Izabellą. Toteż kiedy szala przedstuletniej tej rozprawy przechylać się zaczęła na stronę Don Carlosa, wmieszał się do niej – podobnie jak dzisiaj to czynią kapitały amerykańskie oraz inne – całym impetem swojej przewagi Natan Rotszyld, finansując skuteczną na rzecz Izabelli interwencję ochotników angielskich i francuskiej Legii Cudzoziemskiej.


Szczęście Koburgów


Jeżeli pozwoliłem sobie tutaj na dłuższą dygresję w sprawie Rotszyldów i Hesów, to cóż powiedzieć mam dopiero o zadziwiającym szczęściu innego niemieckiego domu książęcego, słynnych Koburgów, należących do starszej linii tejże samej dynastii, która nam dała najgorszego naszego króla, Augusta Mocnego?

Jest więc rzeczą zadziwiającą a stwierdzoną, że jeden z tych Koburgów, mianowicie Ernest I, przytulił wypędzonego zewsząd, a najbardziej wywrotowego z rewolucjonistów, założyciela sekty „IIluminatów”, Weishaupta. Jakby za dotknięciem różdżki magicznej zmieniła się z tą chwilą dola rodu Koburgów: brat owego Ernesta, żonaty – mówiąc nawiasem – z notoryczną Żydówką Kohari Kohary vel Kalahora, widzi jednego ze swoich synów na tronie portugalskim, gdy tymczasem wnuk jego siada, już wszakże nie za jego życia, na tronie bułgarskim. Nie koniec jednak na tym: drugi brat rzeczonego protektora Weishauptowego -Leopold, zostaje najpierw królem greckim, później zaś belgijskim i daje początek panującej po dziś dzień w Brukseli dynastii, podczas kiedy rodzony syn Ernesta współcześnie zakłada dzisiejszą dynastię angielską. Zadziwiający zaiste posiew trójkąta.


Furierzy wszelakiej rewolucji


Jako że „deszcz pada na świątynię”, przeto istnieje znowu dzisiaj pośród masonów tendencja „wybraniania” Loży przed zarzutem, iż ona to wywołała rewolucję francuską. Stracone zachody… Prace Cochina, pani Webster i innych, ba, nawet niektóre enuncjacje oficjalne Loży8) zaprzeczają tej spóźnionej salvatio honestatis.

I u nas trafiały się niekiedy podobne tendencje. I tak Akademia Umiejętności, w której obecnie dużą rolę gra wpływ wolnomularsko nastrojonego prof. Kota, skreśliła – mówił mi to swego czasu nieżyjący już prezes jej Komisji historycznej, ks. Fijałek – z przedmowy do wolnomularsko nastrojonego wydawnictwa Małachowskiego – Łempickiego „Wykaz Lóż Polskich” wzmianki o tym, że to wolnomularstwo przygotowało u nas rewolucję listopadową.

Jak trafnie diagnostykują współcześni nam publicyści-historycy, Giertych9) i Didier10), rewidując opaczne wnioski szkoły Askenazego -masoni byli z reguły u kolebki wszystkich naszych niefortunnych rewolucyj. Najpierw w „Barze” – tego nie neguje nawet Konopczyński, biograf jednego z nich, Pułaskiego.

Choiseul więc czy Dumouriez w stosunku do losów konfederacji barskiej, Aubert z gromadą szpiegów i frankistów w rewolucji Kościuszkowskiej; różne Mackrotty lożowe przed powstaniem; różni Levyowie na emigracji; różne Enochy i Kronenbergi w otoczeniu Margrabiego i „Białych”, a współwyznawcy ich w obozie „Czerwonych” – to są prawdy, których nikt już z historiografii polskiej nie wymaże.

Za granicą zaś? „Trzy dni pełne chwały” (oczywiście tak nazwane przez Żydów) w lipcu 1830 r. w Paryżu, wnet oczywiście sankcjonowane przez Jamesa Rotszylda, sprzyjającego rzekomo dotąd (?) dynastii burbońskiej, masoni i Żydzi w otoczeniu Metternicha torujący drogę rewolucji 1848 r.11) i nareszcie wpływy na Bismarka i Cavoura – oto zespół tajnych sprężyn politycznych „głupiego XIX stulecia”.


Bismarck i Cavour


Giertych trafnie wyśledził rolę tych tajnych sprężyn, działających na „żelaznego kanclerza” i na jego korzyść. Bismarck – w stosunku do Żydów – był typowym liberałem XlX-wiecznym. Lubił powtarzać: „Żydzi stanowią w mieszaninie różnych szczepów niemieckich czynnik, który sprzyja musowaniu, czego nie można nie doceniać”. Bleichröder, jego bankier, sfinansował mu Sadowę, jak wpierw jego współwyznawca, Lehmann, sfinansował był inspirowaną przez Berlin elekcję Augusta Mocnego.

A Cavour? Czyż, oceniając działalność tego wielkiego męża stanu, pominąć można fakt, że sekretarzem jego – coś jak później Mandel przy Clemenceau czy sir Filip Kerr przy Loyd George’u – został tuż przed wyzwoleniem Włoch Żyd Isacco Artom?


U kolebki Trzeciej Republiki francuskiej


Kogoż widzimy znowu u kolebki Trzeciej Republiki francuskiej jako jej garde de sceaux („Strażnika pieczęci”), z młotkiem zresztą w ręku i innymi insygniami masońskimi na sobie, jako ponownego już ministra sprawiedliwości (raz pierwszy był nim za republiki drugiej, w roku 1848)?

Icka-Arona-Mojżesza recte Adolfa Crémieux, praojca Blumów, Mandlów i Schramecków, patrona Gambetty, a – mimochodem i par excellence – założyciela światowej „Alliance Israélite”.

Jak wyrósł ten mały paryski adwokat na potężnego leadera, sięgającego swymi pan- i prosemickimi wpływami od Paryża, do Algieru, ile w kulisach naknuł i nabroił, kto go na zgubę Francji szczuł i popierał, to wykaże dopiero w pełni niezależna historiografia przyszłości. Na razie niechaj wystarczy nam credo tego „francuskiego” męża stanu, zawarte w deklaracji wstępnej założonej przezeń w r. 1869 „Alliance Israélite Universelle”, credo, które brzmi:

„Nasza sprawa jest wielka i święta, jej powodzenie jest zapewnione. Katolicyzm, nasz wróg odwieczny, leży w prochu, ugodzony śmiertelnie w swoją głowę. Sieć, która zarzuca obecnie Izrael na glob ziemski, rozszerza się… i brzemienne troską proroctwa ksiąg naszych świętych urzeczywistnią się nareszcie. Bliskim już czas, gdy Jerozolima stanie się domem modlitwy dla wszystkich narodów i ludów, gdy rozwiniemy sztandar Boga jedynego Izraela i zatkniemy na wybrzeżach najdalszych… Nasza potęga jest olbrzymia… Bliskim jest dzień, w którym wszystkie bogactwa i skarby ziemi staną się własnością dzieci Izraela”.


„Panowie w fartuszkach”


Tyle Crémieux. Podczas gdy on włada Paryżem, któż to króluje w Berlinie, któż znęca się nad Poznaniem? Dobry nasz znajomy, „Wiluś” I, „un faux bonhomme”, „pan w fartuszku” i z rączką wygiętą w „salucie” masońskim, jak go oglądać dziś możemy na portrecie „lożowym”. Obok zaś niego „liberalny” jego synalek, Fryderyk III, zięć filosemickich, nie pozbawionych też podobno krwi żydowskiej, Koburgów angielskich. Nie masz w kolekcji tej portretów „lożowych” „Wilusia” II, bo Wilhelm II nie był masonem. „Inde irae”.


W gąszczu mordów masońskich


Nun naht euch wieder, schwandkende Gestalten!

Idzie ku nam blady, znękany arcyksiążę Rudolf, ofiara – jak świadczą dzieła i relacje Mitisa, Aneta, pani Larisch i Wichtla – matactw wolnomularsko-żydowskich loży węgierskiej i liberalizmu wiedeńskiego; idzie nieszczęśliwa jego matka, dźgnięta sztyletem „karbonariusza” Luccheniego i rycerski król Humbert, porażony nożem „karbonariusza” Bresciego, i reprezentatywny, a przy tym uczciwy i wrogi Panamie prezydent Carnot, przekłuty sztyletem „karbonariusza” Caseria; więc katolicki z ducha arcyksiążę Franciszek-Ferdynand, zastrzelony wraz z ukochaną małżonką przez Gawryłę Principa, najętego przez loże; rycerski jak mało który monarcha, ale zbuntowany przeciwko Loży Aleksander II serbski12), więc zadźgany przy udziale zmasonizowanej policji francuskiej; więc zacny i zbuntowany również przeciwko Loży prezydent Doumerg; więc Prince, Hołówko, Pieracki, Nawaszin, bracia Rosselli i tylu, tylu innych, ugodzonych lub przynajmniej odznaczonych w chwili zgonu symbolicznym sztyletem masońskim.


Powstają tropiciele Loży


Ale już wstają i mściciele tamtych ofiar. Kroczy ku nam z potępieniem Loży na ustach dyktator Salazar, w którego kraju trzydzieści lat temu postanowili byli wolnomularze całą naraz sprzątnąć dynastię; kroczy Franco, jakby mściciel pomordowanych swoich poprzedników: Canovasa del Castillo i Data; kroczy wreszcie na pohybel Loży i faszyzm. Mówi Mussolini, zacięty wróg masonów w parlamencie rzymskim 12 stycznia 1925 r,:

„Wszystkie partie polityczne są mniej lub więcej zarażone i zatrute kłamstwem. Walka polityczna we Włoszech nie będzie mogła rozwinąć się z całą szczerością i przybrać cech walki otwartej dotąd, dopóki tajne organizacje będą miały możność przyoblekać się w fałszywą skórę, aby zapewnić sobie w ten sposób korzyści lub osiągnąć cele tajnego programu, aby spaczyć ducha, kontrolować lub wykpić poważne zamysły, aby zdradzić wreszcie wszystkich i każdego z osobna. Za często, choć o tym nie wiadomo, ma się w swoich szeregach nieprzyjaciela.

Lecz jednym z największych niebezpieczeństw organizacji, działających w sposób ukryty i tajemniczy, jest przenikanie ich do urzędów, do armii i marynarki.

Nie ma chyba nikogo, ktoby nie rozumiał, do jakiego stopnia jest niebezpieczne i, powiedzmy, okropne dla państwa na wewnątrz i dla jego niepodległości to poddawanie się hierarchii państwowej i publicznej jakiejś hierarchii prywatnej i tajnej. Wolność zewnętrzna, tj. niezależność od obcych, zdobyta tak wielkim kosztem i tak wielkim kosztem utrzymana, jest bardzo zagrożona przez to przenikanie organizacji tajnych, pozbawionych nadzoru i kontroli, a tak często mających zagranicą centra swojego kierownictwa i wpływów, do najbardziej czułych łączników w państwie. Podobny stan rzeczy nie może być dłużej tolerowany.

Art. 2 (projektowanej ustawy antymasońskiej) postanawia ochronę państwa przeciw niebezpieczeństwu poddania się hierarchii tajnej, karząc karami dyscyplinarnymi urzędników publicznych, a przede wszystkim wyższych oficerów armii, którzy byliby członkami tajnych organizacji.”13)

------------

1) „W obliczu końca”, Wilno 1937, str. 1-42.
2) „Das Marne-Drama”, Monachium 1934 (dotąd 170 tysięcy egzemplarzy).
3) Mecenasa Goethego (także masona), który był wraz z księciem pod Valmy i wtajemniczony w istotny sens tej bitwy, napisał, że od niej „zaczął się nowy rozdział w dziejach świata”.
4) Paryż 1844.
5) „Napoleon a Polska”.
6) „Napoleon and the Palestine”.
7) „Der Aufstieg des Hauses Rotschild”.
8) P. przetłumaczone przeze mnie Michela „Państwo w okowach masonerii” (Katowice 1937).
9) „Tragizm dziejów Polski”, Warszawa 1937.
10) „Neofici w Polsce przedrozbiorowej”.
11) Delassus: La conspiration antichretienne.
12) Robert Petit: L’assasint d’Alexandre II du Yougoslavia.
13) Luzio: La massoneria e il Risorgimento italiano.



Źródło: http://retropress.pl/tecza/masoneria-wspolczesna-w-perspektywie-przelomow-dziejowych/?fbclid=IwAR33dWrzr1PHyFrMQXwG9snMQ1VwR2okg-DP-pIupbt3jORbVFZuVaY4pCo

środa, 9 marca 2022

Bp. Michał Nowodworski: Św. Franciszka Rzymianka




Franciszka Rzymianka
, św. (9 Marc.), założycielka oblatek wieży zwierciadlanej; ur. 1384 r. w Rzymie, z ojca Pawła Buxa (Buxo, Busso) i matki Jakobelli z Roffredeschi’ch. Rodzice jej spowinowaceni byli z możnemi domami Orsini’ch, Savelli’ch, Mellini’ch. Od najmłodszych lat stroniła od wszelkich zabaw dziecinnych; najmilszą dla niej była modlitwa i samotność. W 12 r. życia już postanowiła wstąpić do klasztoru, lecz z woli rodziców zmuszoną była zostać żoną (1396 r.) znakomitego i bogatego młodzieńca Wawrzyńca de Pontianis. Gdy wkrótce potém w ciężką wpadłszy chorobę, cudownie uzdrowioną została, poświęciła się pielęgnowaniu chorych. Nawiedzała szpitale, spełniając najniższe posługi, lub też w swym domu mieściła chorych, czuwając zarówno nad ich zdrowiem ciała i duszy. Z podobną troskliwością opiekowała się ubogimi, tak, iż dom jej prawdziwym był dla nich przytułkiem. Najlepszym jej przysmakiem był chleb suchy, brany od żebraków. Nieraz sama kwestowała dla nieszczęśliwych po ulicach Rzymu i okolicy. Raz cały dzień siedziała pod kościołem ś. Pawła między żebrakami, tak dalece ubóstwo w jej oczach było pięknem i świętem. Była też szczególną pocieszycielką strapionych, którzy zewsząd cisnęli się do niej. Słowa jej potrafiły pojednać najbardziej zawziętych wrogów. Obecność jej wszędzie roznosiła błogosławieństwo. Z mężem żyła w takiej zgodzie, że, przez 40 la t ich pożycia, najmniejszego nigdy nie było nieporozumienia. Gdy mąż, albo sprawy domowe tego wymagały, nie wahała się przerwać swoich ćwiczeń pobożnych. Dziatki swe, z których wszystkie (prócz jednego syna) wyprzedziły ją do grobu, wychowywała dla nieba. Domowników swych nazywała braćmi i siostrami i była dla nich prawdziwą siostrą, a jeśli zdawało się jej, że którego z nich obraziła, wnet przepraszała. Gdy Władysław , król neapolitański, po barbarzyńsku obchodził się z Rzymianami i skazał na wygnanie jej męża i krewnego Paulutio (Paluzzo), a syna wziął jako zakładnika, cały zaś majątek jej zrabował, Franciszka nie straciła pokoju ducha i odezwała się z Jobem: „Pan dał, Pan wziął, niech będzie Imię Jego błogosławione!“ I w rrzeczy samej Bóg wrócił jej stratę. Mąż jej, na 12 lat przed swoją śmiercią, dał jej zupełną wolność i żył z nią odtąd w ciągłej wstrzemięźliwości. Od tej chwili Franciszka ciało swe poddawała wszelkim umartwieniom, odzież nosiła najlichszą, spełniała najniższe czynności, przenosząc ciężary przez ulice miasta. Wśród tych pospolitych zajęć, cała zatopiona w Bogu, doznawała prawdziwej rozkoszy. Straciwszy męża (1436), mogła już odtąd żyć w klasztorze, o czem jeszcze w młodości marzyła. Oddawna zgromadzała około siebie rzymskie matrony i młode dziewice, słowem i przykładem odwodząc je od zbytku i uciech światowych, z których to dziewic następnie (1433) utworzyła zgromadzenie zakonne, poddając je regule ś. Benedykta, zachowywanej przez benedyktynów, zwanych z góry Oliwnej (De monte Oliveto), albo oliwetanami. Papież Eugenjusz IV zatwierdziwszy (22 Lipca 1437) to zgromadzenie, nadał mu liczne przywileje. Osoby, wstępujące do tego zgromadzenia, nie wykonywały ślubów zakonnych, a tylko przyrzekały przełożonej, że całe życie ofiarują na służbę Bożą. Nazywały się oblatkami wieży zwierciadlanej (della tor di spechi), od domu, w którém osiadły; wszystkie pochodziły ze znakomitego rodu, nie wyzuwały się z własnego majątku i mogły wychodzić z domu. Po śmierci męża, Franciszka wstąpiła do tego zgromadzenia, którego następnie była przełożoną, i tam umarła 9 Marca 1440. Będąc już na śmiertelném łożu, jeszcze wiele dobrego czyniła; albowiem chorzy za jej dotknięciem cudownie byli uzdrowieni, a grzesznicy, patrząc na nią, do głębi czuli się wzruszonymi i jakąś siłą nadzwyczajną do pokuty naglonymi. Po śmierci ciało F’i wydawało z siebie przyjemną woń lilji, róż i fijołków. Spowiednik jej Jan Mattioti opisał żywot tej świętej, gdzie wylicza nadzwyczajne łaski, jakiemi ją Bóg za życia obdarzał, jako to: wizje, zachwycenia i walki z pokusam i złego ducha. Zachwycenia jej w ogóle bywały spokojne, niekiedy jednak gwałtowne, a wtedy uniesienia swe wylewała w pobożnych pieniach. Anioł stróż (jak sama zeznała) jasnością swoją przyświecał jej podczas nocnych zatrudnień. Rozmyślała o Męce Pańskiej takie na niej wywierały skutki, że czuła boleści w tych samych członkach, w których cierpiał Zbawiciel. Na obrazach przedstawiają ją z aniołem obok, zazwyczaj ubranym w komżę, z rękoma na krzyż założonemi. Ponieważ często zbierała drzewo dla ubogich, ma niekiedy wiązkę drzewa pod pachą. Niekiedy z monstrancji idą promienie światła do jej serca, na znak jej nabożeństwa do Najśw. Sakramentu. Malują ją albo jako matronę, albo jako zakonnicę. Cf. Bolland. 9 Marca, gdzie znajdzie się historja życia i wizyj ś. Fr., opisana przez jej spowiednika Jana Mattioti, oraz bjografja jej przez Magdalenę della Anguillaria, późniejszą przełożoną oblatek. Inne bjografje: przez Marję Theodora Bussièrre (Vie de S. Fr., Paris 1848, po niemiec. Mainz 1854), Cepari’ego (ob.), lady Fullerton (The life of St. Franc., Lond. 1855; po niemiec. Kolonja 1855; po pol. Żywot św. Franciszki Rzymianki, tłum. z oryginału, Lwów 1861; to samo p. t. Ś. Franciszka Rzymianka, Gniezno 1865). Żywot św. Franciszki Rzymianki pełen dziwnych przykładów i nauk, przez Franciszka Cezarego zebrany i wydrukowany, w Krakowie 1617. Cf. Cepari.

Bp. Michał Nowodworski, Encyklopedia Kościelna T. V, str. 592